Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/478

Ta strona została skorygowana.

nie okazywałem radości. Inaczej Sannel, zwłaszcza zaś Rost, którego ogarnęło takie podniecenie, że z wielkim trudem udało mi się zmusić go do milczenia. Nie chciałem, by „robotnicy” orjentowali się zbyt dokładnie w wartości objektu.
Byli przekonani, że właściwa warstwa złota leży głębiej, a błoto jest tylko małą próbką. Zostawiliśmy ich w tem mniemaniu i wsypaliśmy całą zawartość próby do tej części strumienia, która mieściła się przed otworem. Pracowali teraz z dobrowolnym zapałem; ogarnęła ich gorączka złota. Do wieczora wydobyli sporą porcję mułu i wrócili do obozu w wesołym nastroju.
Przez cały dzień padał drobny śnieg; góry okrywała biała powłoka. Następnego ranka śnieg nie padał, ale wszystko w dole pokryte było grubą, zwartą warstwą białej waty.
Uff! — rzekł Winnetou. — To zima! W dolinach pada gęsty śnieg. Musimy się śpieszyć, by na czas dotrzeć do Pa-ware.
Gorączka złota działała dziś tak samo, jak wczoraj; cała czwórka, skostniała od zimna, pracowała bez przerwy. Carpio pozostał sam w obozie. Gdyśmy wieczorem wrócili, oświadczył, że się wcale nie nudził. Następnego przedpołudnia Eggly zameldował po jakichś dwóch godzinach pracy, że w otworze niema już mułu i że zapewne wkrótce natrafią na główną warstwę, znacznie twardszą od poprzedniej. Wydobyto go z otworu; Winnetou zaś spuścił się na dno zapomocą lassa. Wrócił z twarzą nieruchomą. Robotników związaliśmy i położyli w takiej odległości od strumienia, by nie mogli widzieć, co się dzieje w łożysku. Winnetou oddalił się wraz z Sannelem.
Przeczuwałem, że skieruje strumień do dawnego ło-

470