Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/486

Ta strona została skorygowana.

zagrzać. Dziś już było za późno, ale nie ulega wątpliwości, że jutro przybędą nad wodę.
Spełniły się nasze przewidywania, — podkreślam przewidywania, nie obawy, — ale nie na naszą niekorzyść. Jeżeliśmy dotychczas oszczędzali tych ludzi, to stąd nie wynika, że będziemy łagodni, skoro znowu wystąpią przeciw nam wrogo. Któż to jednak był? Corner ze swymi ludźmi? Welley, Stiller i Reiter? A może obydwa towarzystwa spotkały się i połączyły do wspólnego ataku? Dzień jutrzejszy da odpowiedź na te pytania. Nie mieliśmy powodu do obaw; byliśmy bronieni ze wszystkich stron i mieliśmy dosyć prowiantu, by wytrzymać długie oblężenie. Wody było również poddostatkiem, gdyż głęboka odnoga łączyła pobliski brzeg jeziora z naszą kryjówką. Na wypadek, gdyby przeciwnicy chcieli zniszczyć ten dopływ wody, mieliśmy gotową odpowiedź w postaci salwy karabinowej.
Zresztą, nie byliśmy nad Pa-ware sami; mieliśmy bardzo interesujące towarzystwo. Winnetou opuścił nas raz jeszcze tego wieczora, by obejść pobliskie wzgórza; gdy wrócił, oświadczył, że słyszał szczęk łamanych kości. Według jego przypuszczeń, niedźwiedzie posilają się gdzieś wpobliżu resztkami drobnej zwierzyny. Brała nas chętka podkraść się do nich, ale zrezygnowaliśmy, gdyż przy obecnej sytuacji byłby to błąd nie do darowania; nie wolno nam było zapominać, że niedźwiedzie grizzly mogą się stać w pewnych okolicznościach wiernymi sprzymierzeńcami.
Przed udaniem się na spoczynek, rozległy się parskania i sapania; zasłona ze skóry uniosła się, a pod dolną jej połową ukazała się głowa niedźwiedzia grizzly. Wytropił nasze ślady i przyszedł tu za nami. Na widok

478