Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/487

Ta strona została skorygowana.

jaskrawego blasku ognia, cofnął się jednak szybko. Była to stara, niezwykle mocna bestja. Fakt, że się cofnął, wskazywał, iż nie jest wcale głodny. Oddalił się, zanim mieliśmy czas skierować ku niemu lufy strzelb.
Spaliśmy tej nocy po królewsku; najpóźniej obudził się Carpio, wymęczony przeżyciem ostatnich dni i chorobą. Rzuciwszy okiem na okolicę, stwierdziliśmy, że nasi przeciwnicy wstali wcześniej od nas. Dotarli już nad „Gorącą Wodę” i pełzali po ziemi, szukając naszych śladów. Winnetou byłby je odszukał natychmiast; ale żaden z nich nie był wodzem Apaczów; kilkakrotnie więc przeszli obok naszej kryjówki, nie przeczuwając wcale, jak mała odległość ich od nas dzieli. Zauważywszy pozostawione kości łasic, wyrazili przypuszczenie, że to niedźwiedzie nie dokończyły uczty. Ponieważ do wnętrza krateru nie prowadziła żadna inna droga prócz tej, którą przybyliśmy, nie mogli sobie wytłumaczyć naszego zniknięcia. Z głośnych, radosnych okrzyków, które wydawali, można było wnosić, że bardzo im się tu podoba. Byli zmuszeni do poszukania miejsca, któreby ich chroniło przed atakami niepogody; czyż Pa-ware nie była idealną oazą? Po przeszukaniu całej doliny i stwierdzeniu, że nas niema, naradzali się przez chwilę, poczem wyszukali miejsce, które zdawało się odpowiadać ich planom. Była to szeroka płyta skalna, wystająca ze ściany skalnej w formie płaskiego dachu; znajdująca się pod tą płytą ziemia była zupełnie sucha. Zaczęli pracować. Poznosili kamienie; wznieśli z nich duże boczne ściany; otwory pomiędzy kamieniami pozatykali mchem i ziemią. Pod wieczór prowizoryczny szałas był gotów. Brakowało mu tylko ochrony od przedniej strony. Następny dzień został użyty na wzniesienie trzeciej ściany, tak,

479