Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/490

Ta strona została skorygowana.

dnia nie zabrali Szoszonowie, postanowiliśmy uczcić święto płonącą choinką. Świec mieliśmy poddostatkiem, gdyż przez cały czas używaliśmy do lamp łoju z łasic. Nasi przeciwnicy zastrzelili już drugiego konia; nocami niepokoiły ich niedźwiedzie. W nadziei, że pokosztują ludzkiego mięsa, zwierzęta nie opuszczały swego legowiska. Strzelali do nich często, jednak napróżno. Do nas niedźwiedź nie zaglądał.
Ze szczytów spadały olbrzymie masy śniegu; nad szałasem naszych wrogów wisiały ciężkie białe bloki. Bałbym się pozostać wśród nich, choćby przez kwadrans; ale ci ludzie nie mieli pojęcia o grożącem niebezpieczeństwie. Oczywiście, nie zwracaliśmy im na nie uwagi.
Na trzy dni przed Wilją udałem się z Rostem nad linję śniegu po młodą choinę. W drodze powrotnej zauważyliśmy, że sąsiedzi nasi zabili jeszcze jednego konia, jeszcze bardziej wychudzonego od poprzednich. Cóż będzie, gdy i tego spożyją? Podłożyli kości konia pod drzewa na przynętę, ale mądry niedźwiedź zabrał je pokryjomu, nie chcąc robić hałasu chrupaniem na miejscu. Mieliśmy wrażenie, że jest głodny, gdyż zaczął węszyć dokoła naszego obozu. Nie przeszkadzaliśmy mu w tem. Szelma zapomniał zupełnie o zimowym śnie!
Dzień przeszedł na struganiu nasady na drzewko i przygotowaniu ozdób na choinkę. Największą radością napełniało to Carpia. Chciał pomagać, ale był słaby. Od pierwszych dni grudnia stan jego pogarszał się stale. Udawaliśmy przed nim, że tego nie widzimy. Był skazany na śmierć; trudno mi wypowiedzieć, jak bardzo z tego powodu cierpiałem. Był tak słaby, że nie mógł nawet siedzieć. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę ze zbliżają-

482