Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/492

Ta strona została skorygowana.

i w przyszłem życiu w zaświatach będę się modlił za ciebie. Przecież wiesz, że muszę umrzeć, prawda? Nie kłam tylko! Bądź i teraz, w ostatnich chwilach, wiernym, szczerym przyjacielem. Umieram, prawda?
— Tak.
— Dziękuję ci! Śmierć nie jest wcale tak straszna, jak się to wielu ludziom wydaje. Żegnając się z tobą, jestem szczęśliwy, bo wierzę, że kiedyś spotkamy się na tamtym świecie, Safono, nie płacz, nie płacz!
— Nie płaczę, drogi Carpio.
— Ależ przeciwnie! Twoja gorąca łza spadła mi przed chwilą na policzek. Nie ocieram jej: zabiorę i pokażę Bogu. Niechaj Stwórca wie, że są jeszcze na ziemi prawdziwi przyjaciele i dobrzy ludzie. Nie chciałbym jednak umrzeć przed Wigilją... Niechaj drzewko się pali. Jakby dobrze było, gdyby jego blask oświecał mą drogę do nieba... Pamiętasz choinkę u Frania w Falkenau, pamiętasz swój wiersz? Do dzisiejszego dnia umiem go napamięć! Chciałbym go jeszcze wyrecytować pod choinką jak wtedy, w obliczu trojga biedaków! Safono, módl się razem ze mną, by Bóg pozwolił mi dożyć dnia Wigilji!...
Włożył swe dłonie w moje ręce, Zaczęliśmy się modlić zupełnie cicho, lecz bardzo żarliwie. Carpio znieruchomiał. Miarowy oddech wskazywał, że zasnął podczas modlitwy. Siedziałem całe godziny bez ruchu, nie chcąc, by się obudził. Minęła północ. Gwiazdy mówiły mi, że już pierwsza, druga... Nagle rozległ się przeraźliwy hałas. Usłyszałem huk straszliwy, podobny do huku wystrzałów kilku armat, potem zaległa zupełna cisza.
Carpio obudził się. Winnetou, Sannel i Rost wyszli z kryjówki.

484