Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/493

Ta strona została skorygowana.

— Wielka masa śniegu spadła znowu ze szczytu — rzekł Winnetou. — W którem to się stało miejscu?
— Mam wrażenie, że obok stojącego po tamtej stronie szałasu.
Nasłuchiwaliśmy przez chwilę. Nikt nie wołał o pomoc. Więc może lawina spadła opodal szałasu..
— Dybią na nasze życie i dlatego zachowują się zupełnie spokojnie — rzekł Apacz. — Nie ruszymy się; zaczekamy, aż zacznie świtać. Poznaję po gwiazdach, że brat Szarlih czuwał dłużej, niż należało. Teraz na mnie kolej; niechaj wejdzie do środka!
— Proszę cię, zostaw mnie tu z Carpiem; prosił o to! odparłem.
Wrócili do szałasu. Pozostałem sam z Carpiem. Miał oczy zamknięte; po chwili zaczął ciężko oddychać, jakgdyby mu się coś złego śniło. W reszcie otworzył oczy, odetchnął głęboko i rzekł:
— Safono, chcesz mi zrobić pewną łaskę?
— Owszem.
— Będziesz się śmiał ze mnie, ale to nic... Otóż przed chwilą widziałem przez zamknięte oczy następujący obraz: Szałas, stojący naprzeciwko, cały zasypany. Większość ludzi zginęła. Niedźwiedź jest wpobliżu; jeden z tych, którzy ocaleli, boi się ze względu na niego zawołać o pomoc. Idź tam i wyratuj go. Dobrze?
— Zgoda! Wniosę cię do środka.
Nie widziałem w tem nic śmiesznego. W sposobie mówienia, w całem ujęciu było coś prawdziwego, zniewalającego do powagi. Wniosłem go do szałasu. Towarzysze nie spali jeszcze. Rost pozostał przy Carpiu, Winnetou i Sannel ruszyli razem ze mną.
Gwiazdy oświetlały nam drogę. Ogień, płonący

485