Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/496

Ta strona została skorygowana.

my się mniej więcej ze wszystkiem; Stiller przyszedł do siebie i pomagał nam w pracy.
Pierwszy wylazł z pod gruzów Sachner. Ujrzawszy nas, nie powiedział ani słowa; uważał, że nie zasługujemy na wdzięczność! Zaczęła mnie świerzbić ręka; miałem ochotę kropnąć go pięścią w łeb. Po Sachnerze zjawili się Reiter i Welley; żaden z nich nie był ranny. Zapomniawszy o nienawiści, uścisnęli nas serdecznie i gorąco. Po chwili z pod gruzów rozległy się przeraźlwe łkania i jęki. Zbliżenie się do miejsca, z którego jęki dochodziły, było mocno ryzykowne. Kazałem Sannelowi przynieść z naszej kryjówki kilka polan. Gdy wrócił, zapaliłem z nich i zacząłem się czołgać do wnętrza.
Narażałem się na wielkie niebezpieczeństwo; jeden z głazów mógł mnie przecież przygnieść swym ciężarem. Ale nic mi się nie stało. Po chwili natrafiłem na zwłoki Cornera; odłamek skały zmiażdżył mu piersi. Przeszukałem jego kieszenie; obok mniej ważnych dokumentów znalazłem w nich dwa kwity depozytowe. Schowałem je, odnosiły się bowiem do sumy, którą zbrodniarz zainkasował za sprzedaż nuggetów Wattera i Welleya. Zacząłem czołgać się dalej; po jakimś czasie zbliżyłem się do miejsca, z którego dochodziły jęki. Wydawał je prayerman. Był tak ciężko ranny, że o ratunku nie mogło być nawet mowy. Nie bacząc na stan, w którym go znalazłem, zacząłem go trząść za ramię, chodziło mi bowiem o to, by odpowiedział na pewne pytanie, które interesowało mnie już oddawna. Po chwili odzyskał przytomność i obrzucił mnie bezmyślnem spojrzeniem.
— Sheppard! Tyś zabił Guy Finella! — zawołałem.
— Finella? — zapytał. — Ośle! A pocóż mnie chciał denuncjować?

488