Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/502

Ta strona została skorygowana.

— Nie myśl o tem! Opuszczę cię na czas jakiś; to rzecz postanowiona. Właściwie pożegnałem się już ze światem. Pożegnanie nie było zbyt ciężkie, gdyż miałem ciężkie życie; było raczej dla mnie surową macochą. Odchodzę bez żalu, a jeżeli głos mój jest w tej chwili silniejszy ode mnie, przyczyna tego leży z pewnością w wierszu. Chciałbym go jeszcze raz wypowiedzieć donośnym głosem; potem zamilknę na wieki.
— Czy nie masz jakiegoś życzenia, które mógłbym spełnić, Carpio?
— Nie. To, czego sobie życzę, spełnisz i tak bez specjalnej prośby. Po powrocie do ojczyzny pozdrów mych bliskich. Powiedz im, że wyszedłem z orbity roztargnienia i rozstrzepania innych, i jestem nareszcie szczęśliwy. Powiedz im, że Ojciec Niebieski zadecyduje teraz o moim przyszłym zawodzie. Mam nadzieję, że w kraju nikt nie będzie mi robił tych zarzutów, któremi obsypywano mnie tu bez przerwy. Znowu chce mi się spać... Przebacz, drogi przyjacielu. Jestem tak zmęczony, a sen to cudowna rzecz! Jeżeli śmierć przychodzi tak miękko i łagodnie, jak sen, chciałbym umierać ciągle...
Zamknął kochane oczy. Po chwili otworzył je znowu i rzekł:
— Przypomniałem sobie, że mam do ciebie wielką prośbę. Niema trumny, a nie chciałbym być pochowanym w gołej ziemi. Tu leży skóra niedźwiedzia. Jeżeli nie przedstawia dla ciebie specjalnej wartości, owiń mnie w nią. Będzie to wprawdzie również pewien rodzaj roztargnienia, pewne złudzenie, gdyż w ten sposób grzebie się tylko sławnych wojowników, ale przywykłem do różnych kawałów, a ten będzie chyba ostatnim. Spełnisz mą prośbę?

494