w miejscu dosyć odległem, odwiedziłbym cię z pewnością, drogi mój Carpio.
— Uczyń to! Jeżeli przybędziesz tu, stanę obok ciebie. Może uda mi się dać jakiś znak w postaci szmeru liści lub łagodnej gry fal. Będzie to może niebiańskie pozdrowienie; gdy wrócisz, będziesz mógł powiedzieć, że wierny Carpio podziękował ci za odwiedziny...
Znowu nastał gwiaździsty wieczór. Cisza panowała dokoła; od jeziora szło ciepłe tchnienie; wynieśliśmy więc konającego na powietrze i ułożyli na miękkiem posłaniu niedaleko choinki. Biali otoczyli ją zwartem kołem; Szoszoni utworzyli szersze półkole i z ciekawością przyglądali się oświetlonemu drzewku. Brakowało tylko starego Sachnera. Kazałem mu powiedzieć, że bratanek jego kona. Odwrócił się i nie odpowiedział ani słowa. Snuł się w mroku nocy, przeżarty docna chciwością, która zabiła w nim wszystkie uczucia. Nie mógł przeboleć tego, że złoto finding-holu wyśliznęło mu się z rąk. Carpio nie wspomniał o nim ani słowem.
Wyciągnięto nuggety i w myśli instrukcji Winnetou ułożono je pod drzewkiem w czterech równych kupkach. Podczas zapalania świateł Carpio rzekł do mnie:
— Powinienem był z samego początku wypowiedzieć twój wiersz; mam jednak wrażenie, że skonam przy ostatniem słowie, i dlatego zaczekam, aż się skończy uroczystość wigilijna. Pamiętasz, modliliśmy się do Stwórcy, by mi pozwolił dożyć Wigilji. Spełnił naszą prośbę. Czuję, że wkrótce umrę. Zrób mi tę łaskę i zaśpiewaj kolędę: „W grobie leży, któż pobieży...” To moja ostatnia pieśń na ziemi. W górze śpiewać będą aleluja!
Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/504
Ta strona została skorygowana.
496