Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/508

Ta strona została skorygowana.

nę panem; nie myślałem o tem, że wszystko zawdzięczam jedynie przypadkowi, i że równie dobrze mogłem się urodzić synem biedaka. Śmiałem się z ludzi, którzy mówili o szlachectwie ducha i o tem, że obowiązuje ono do szlachetnych czynów. Szydziłem z zasad chrześcijańskich, w myśl których ci, którzy stoją wyżej, powinni siać miłość, by potem zbierać jej plony. Siałem pychę, wzamian zbierałem niechęć i nienawiść. Odnosiłem się do ludzi z lekceważeniem; odpłacali mi zemstą. Dzięki tej pysze pewien nikczemny człowiek, potężniejszy i mądrzejszy ode mnie, stał się mym wrogiem. Poprzysiągł mi zemstę, i dopiął swego. W przeciągu kilku godzin zrobił ze mnie kompletnego żebraka. Zacząłem szukać ratunku i pomocy. Wszyscy odtrącili mnie z tą samą pogardą, której przedtem nieszczędziłem nikomu. Dopiero jeden z sąsiadów ulitował się, i zajął naszym losem, podkreślając jednak, że czyni to jedynie ze względu na moją żonę i jej ojca. Niestety, spokój nie wrócił. Zacząłem złorzeczyć prawom i władzom. W rezultacie musiałem szukać ratunku w ucieczce do Ameryki. Żona wraz z dzieckiem przybyła za Ocean po kilku latach; ojciec jej zmarł po drodze w ostatniej nędzy. Ciągle jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że jestem jedynym i wyłącznym sprawcą naszych nieszczęść. Przeklinałem swój los. O Bogu nie myślałem, gdyż dawno straciłem wiarę. Stałem się udręką dla żony, która z całem poświęceniem dzieliła ze mną niedole wygnańczego żywota. Myślałem tylko o pieniądzach. Potrzebowałem ich wiele, bardzo wiele, chodziło mi bowiem o to, by wszcząć proces, któryby dowiódł, że jestem niewinny. Dlatego bez wahania zgodziłem się na wyprawę do finding-holu, dlatego stanąłem po stronie waszych przeciwników, gdy Winnetou

500