Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/90

Ta strona została skorygowana.

— Nie lubię nadmiernego napięcia. Zobaczymy więc, co list zawiera.
Wyciągnąłem kopertę i otworzyłem ją. Carpio ujął mnie za rękę i rzekł:
— Safono, najdroższy, najmilszy przyjacielu! Chcesz mi wyświadczyć wielką łaskę?
— Jakąż to?
— Nie czytaj dziś tych rymów!
— Na kiedy mam to odłożyć?
— Na później; poczekaj do Wielkiej Nocy lub do Zielonych Świąt.
— Słuchaj-no, mój drogi, coś tu jest nie w porządku! Masz nieczyste sumienie. Przeczytam wiersze Frania właśnie teraz.
— Oświadczam ci w takim razie, że przyjaźń nasza skończona!
— Doskonale. Uważajmy ją już teraz za wygasłą. Skoro chwytasz się tak beznadziejnych środków, tem bardziej dowiedzieć się muszę, co Franio napisał.
Wyciągnąłem kartkę i zacząłem czytać. W jednej chwili cala sprawa się wyjaśniła. Biedny Carpio! Opanowawszy spazm śmiechu, zrobiłem poważną minę i podałem mu kartkę ze słowami:
— Oto masz — czytaj!
Przeczytał i zbladł jak trup.
— Tego nie powinien był... nie powinien był napisać!... — wybełkotał po chwili.
— A któż to powiedział przed chwilą, że nigdy nie potrafiłby zrealizować tak nikczemnego pomysłu? Któż to twierdził stanowczo, że umie respektować różnicę między swojem a cudzem? Któż to się zaczaił, kto mnie oszukał, okłamał? Odczytaj głośno ten wiersz!

82