— Maszallah! Nie, czyn ten podważyłby szacunek, z jakim patrzą na mnie wszyscy dawni i obecni przodkowie i praprzodkowie. Wroga, który mnie obraża, mogę zdzielić batem po pysku, ale nie mam ani ochoty, ani zamiaru bić jeńca, na którego wydałeś wyrok, podyktowany memi własnemi ustami. Chwała mego imienia wymaga, abym do wspaniałości swej władzy dodawał coraz nowych blasków. Dlatego proszę, abyś po powrocie z naszej podróży nie zapomniał powtórzyć tego, coś przed chwilą mówił o cesarzach, królach, sułtanach i o mnie. Chciałbym bowiem, aby Hanneh, wcielenie wdzięku kobiecego, zrozumiała, kim jest dla niej i dla tych, co go znają, władca jej namiotu!
— Zgoda. A więc zrezygnujesz z własnoręcznego ukarania Persów?
— Tak. Ponieważ jednak muszą otrzymać baty, zapytuję cię, kto spełni tę bądź co bądź zazdrości godną funkcję?
— Ich sprzymierzeniec Safi.
Strona:Karol May - Sillan I.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.
106