cierpliwił się wreszcie, wyszedł z zarośli, stanął przed nami i zapytał takim tonem, jakgdyby był panem i władcą:
— Coście za jedni? Czego tu chcecie?
Przypuszczając, że nas tem pytaniem zbije z tropu, pogładził z zadowoleniem kozią bródkę i spojrzał na nas wzrokiem pełnym oczekiwania. Nie otrzymawszy odpowiedzi, ciągnął dalej:
— Dlaczego nie odpowiadacie? Czyście ślepi i głusi? Czy mnie nie widzicie i nie słyszycie?
Na te słowa odparłem:
— Istotnie jesteśmy ślepi i głusi, ale tylko wobec ludzi, którzy dają powód, aby na nich nie zwracać uwagi.
— Masz mnie na myśli?
— Tak. Nie zachowujesz się jak człowiek, godny szacunku.
Na to odparł szyderczo:
— Affuhsa! — jaka szkoda! A więc jestem człowiekiem, który dla was nie istnieje?
— Który istnieć nie powinien, — poprawiłem — jeśli bowiem zniżam się do
Strona:Karol May - Sillan I.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.
27