— Okoliczność, że nic nie przeczuwacie, podwaja niebezpieczeństwo.
— Powiedz więc, o co chodzi! Chyba wrócimy do szałasu?
— Owszem, ale nie tak prędko, jak przypuszczasz. Chodź za mną!
Chciał kilkakrotnie zatrzymać się, ale Halef następował mu na pięty, więc musiał iść dalej. Dotarliśmy wreszcie do tratwy. Wskoczywszy na nią, zwróciłem się do sillów, by podążyli za mną. Nie mieli odwagi sprzeciwić się temu wezwaniu. Gdy i Halef stanął na tratwie, rzekłem do nich:
— Siadajcie! Muszę wam coś ważnego zakomunikować.
Usiedli. Ciągnąłem dalej:
— Przyprowadziłem was tutaj, by wam uratować życie. Gdybyście pozostali w szałasie, lub opodal szałasu, musielibyście wejść na most śmierci.
— Maszallah! Co mówisz? Któż mógłby grozić naszemu życiu?
— Trzy perskie kanalje, które leżą w krzakach niedaleko szałasu, i za jakąś godzinę chcą na nas napaść.
Strona:Karol May - Sillan I.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.
86