Strona:Karol May - Sillan II.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

wany, a ponieważ mahometanie nie okrywają głów czapkami, odnosi się tylko do chrześcijan i jest wyrazem pogardy.
Bimbaszi usiadł na dawnem miejscu i zwrócił się z następującą prośbą:
— Pozwolisz, effendi, abyśmy teraz nie kontynuowali poprzedniej rozmowy? Dobrze?
Doskonale go rozumiałem. Zrodziło się w nim coś nietykalnego, świętego, jakiś ołtarz, przed którym tylko własna dusza klęknąć mogła. Dalsze moje słowa mogły rozwiać ten nastrój kontemplacji.
— Uprzedziłeś moje życzenie, — odrzekłem. — Już późno. Chodźmy spać!
— Nie, jeszcze nie! Gdyby to ode mnie zależało, chciałbym, abyśmy pozostali tu do rana! Pomyśl, że żyję zupełnie samotnie i chciałbym koniecznie nasycić się twoją obecnością. Po południu nie byłeś jeszcze zdecydowany; może teraz mi powiesz, jak długo zostaniecie w Bagdadzie?
— Jutro ruszamy...
— Tak prędko — przerwał. — Proszę cię, effendi...

161