— Ten effendi zwał się Kara ben Nemzi?
— Tak. Znasz go?
— Znam i przynoszę od niego pozdrowienia.
— Żyje jeszcze? Bawił u mnie niedługo, ale pokochałem go bardzo. Powiedz, gdzie teraz przebywa i jak mu się powodzi!
— Czy nie będzie lepiej, jeśli ci odpowiem w mieszkaniu?
— Oczywiście! Wejdźcie więc do ogrodu. Otworzę bramę.
Prawdopodobnie mieszcząca się po przeciwnej stronie furtka była częściej używana, niż brama. Musiał natężyć wszystkie siły słabych drżących rąk, aby przekręcić klucz w zamku. Gdy mu się to wreszcie udało, skrzydło bramy nie chciało ustąpić, więc musiałem je pchnąć. Brama się wreszcie otworzyła. Ujrzeliśmy starca w tych samych co dawniej olbrzymich pantoflach i w wystrzępionym znoszonym kaftanie. Zasunąwszy bramę, zaryglowałem ją i wręczyłem mu klucz.
— Chodźcie na podwórze! — rzekł
Strona:Karol May - Sillan II.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.
15