— Gadaj! Muszę poczęstować mych gości tszibukiem.
— Racja, effendi, musisz! Proszę więc o dziesięć piastrów, a załatwię sprawę.
— Jeszcześ nie kupił tytoniu?
— Nie.
— A gdzie pieniądze, które ci dałem?
— Effendi, wiesz dobrze, że palę rzadko, gdyż porcja naszuk, tabaki, jest mi milsza od fajki duchan, tytoniu. Ale byłem winien duchachniemu[1] dziesięć piastrów za tabakę. Nalegał, groził, więc mu wreszcie spłaciłem dług.
— Tak? Zamiast nabić mi tszibuki, użyłeś tych pieniędzy dla swego nosa!
— Effendi, nie gniewaj się, pomyśl chwilę, a zrozumiesz, że jestem niewinny! Czyż mogłem dopuścić, aby sprzedawca tytoniu opowiadał po kawiarniach, że służący tak dostojnego pana, jak ty, nie jest w stanie płacić swych długów? Czy można było dopuścić, abyś się z tego powodu musiał rumienić przed ludźmi?
- ↑ Sprzedawca tytoniu.