węszyć i w podrażnieniu parskać, aż nareszcie zapytał, bardzo podniecony:
— Czujesz coś, sihdi?
— Tak — odrzekłem, gdyż zauważyłem to samo, co i on.
— W moim nosie zaczyna się rozwijać jakieś bolesne niedomaganie. Mój węch zdaje się być narażony na szwank. Sądzę, że... ach... bah... pschah... pfuj!... Coraz gorzej! To już nie zapach... to smród, tak jagdyby nadchodziła karawana śmierci!
— Właśnie nadchodzi!
— Co?... Kto?... Karawana śmierci?
— Istotnie, chociaż nie taka, jaką widzieliśmy wówczas. Czuć zupełnie wyraźnie, że zbliża się coraz bardziej. Zatkaj nos, ale tem szerzej otwórz uszy. Słuchaj!
Posłyszeliśmy kroki w bardzo niewielkiem oddaleniu; pojedyncze krótkie słowa, głosy komendy, potem znów zaległa cisza.
— No, dzięki Allahowi, przeszli! — westchnął Halef z ulgą. — Wiatr zabrał ze sobą te zapachy; możemy znów złapać tchu.
Strona:Karol May - Sillan III.djvu/105
Ta strona została skorygowana.
103