razu zgadłem, w czyje ręce wpadliśmy, gdyż byli to: gospodarz zajazdu w Hilleh, oraz trzeci Beduin, towarzysz owych dwóch, strąconych przez nasze konie. Ci poczciwi ludzie wykazali tyle życzliwości, że czuwali nad nami ciągle, jeżeli nie bezpośrednio, to z pomocą eskorty wojskowej. Z tego wynikało, że wskazali na nas; okoliczność, która pozwalała mi przypuszczać, że Beduin, uważany przez nas początkowo za omdlałego, był nietyle bez świadomości, ile martwy. Obydwaj nie spuszczali z nas oczu i, skoro tylko otworzyłem powieki, gospodarz zawołał, zwracając się do kol agasiego:
— Przyszedł do siebie. Teraz jest czas, aby go przesłuchać!
Stary podoficer nie drgnął nawet i nie wydał ani jednej zgłoski; ale gdy to żądanie powtórzyło się parokrotnie, zwrócił twarz do gospodarza, zmierzył go wzrokiem pełnym pogardliwego zdziwienia i zapytał:
— Do kogo właściwie mówisz?
— Do ciebie! — odpowiedział zapytany.
Strona:Karol May - Sillan III.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.
126