łeś o wzmożonych środkach ostrożności, sądziłem, że Sefir ustalił tym razem inne miejsce.
— Dotychczasowe jest najlepsze, niema więc powodu szukać innego.
O jakim właściwie transporcie mowa? — zapytałem się w duchu. O „trupach“? Słowu temu poseł nadawał jakieś specjalne brzmienie. Nie mogło tu być mowy o zwyczajnych, prawdziwych trupach — lecz w takim razie o czem? Czyżby sillanowie posługiwali się między sobą jakimś tajemnym językiem, podobnie jak nasi przestępcy porozumiewają się ze sobą gwarą złodziejską? Chciałem za wszelką cenę przeniknąć tę tajemnicę, dlatego też zapytałem, ryzykując popełnienie nowego błędu:
— Czy wiesz o jakie „trupy“ chodzi tym razem?
Zaakcentowałem przytem słowo „trupy“ zupełnie tak samo, jak on poprzednio. Mężczyzna nie zdawał się podejrzewać niczego, i odparł w dobrej wierze:
— Jeśli nie wiesz tego ty, to sam Sefir też z pewnością jeszcze teraz nie
Strona:Karol May - Sillan III.djvu/46
Ta strona została skorygowana.
44