Strona:Karol May - Sillan III.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

Wspominam o drodze, w rzeczywistości jednak drogi nie było żadnej. Jechaliśmy naprzełaj pustem polem, lub raczej otwartą bezdrożną pustynią, napotykając często na wyschnięte oddawna kanały i rowy. Pomimo tego, że wówczas drogę tę odbywałem w gorączce w stanie nawpół przytomnym, przypomniałem sobie dokładnie niektóre wyniesione nad pustynią punkty, widziane już niegdyś.
— W tem miejscu — powiedział Halef, zatrzymując konia, — zsiedliśmy wówczas, aby przeczekać największy skwar. Uderzył mnie wtedy twój wygląd. Twarz miałeś zupełnie szarą, a twoje drogie oczy podkrążone były ciemnemi półkolami. Musiałem dać ci wody i octu, spojrzenie twoje jednak pozostawało po dawnemu bez duszy, i widziałem, że wytężasz wszystkie siły, aby utrzymać się na nogach i nie zasmucać mojego serca swą słabością.
— Tak, to była istotnie fatalna chwila, mój Halefie. Byłem już raczej cieniem, niż człowiekiem. Gdy pędziliśmy przez

68