— Do powrotu Winnetou, stanowczo. Potem zaś wraz z Apaczem odszukam wasz obóz. Wprawdzie dążymy do innego celu, ale jeśli się mój przyjaciel zgodzi, to jestem gotów towarzyszyć wam do Yellowstone.
— Istotnie? Istotnie? — zapytał Jemmy wielce uradowany. — W takim razie mógłbym przysiąc, że uwolnimy jeńców!
— Nie bądź pan zbyt pewny. Jestem — — —
Umilkł, gdyż Frank wydał stłumiony okrzyk przerażenia, wskazując ręką w kierunku zagajników, skroś których na piaszczystej równinie ukazał się oddział jeźdźców indjańskich.
— Szybko na konie i pędem ku swoim! — krzyknął Shatterhand. — Chwilowo was nie zauważono. Ja później przyjadę.
— Łotry znajdą nasze ślady — rzekł Jemmy, dopadając kłusaka.
— Tylko szybko pomknijcie! Jest to jedyny dla was ratunek.
— Ale pana odkryją!
— Niech pana o to głowa nie boli. Naprzód, naprzód!
Obaj myśliwi pomknęli co tchu. Shatterhand obejrzał się badawczo. Na żwirze kamiennym nie było żadnego śladu. Żwir ciągnął się z początku szeroką wstęgą, ale potem coraz to węższą po stromym skarpie, aż ginął śród gęstych jodeł. Shatterhand zawiesił sztuciec u siodła, niedźwie-
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/102
Ta strona została skorygowana.
101