dziówkę zaś na plecach i rzekł do konia jedno słówko w narzeczu Apaczów:
— Peniyil! — Chodźmy!
Wspinał się wielkiemi, szybkiemi krokami po skarpie, a za nim ogier szedł posłusznie niby pies. Poprostu trudno było uwierzyć, że koń zdoła wspiąć się na tę wyżynę, a jednak po krótkim wysiłku jeździec i wierzchowiec dotarli do drzew. Shatterhand położył rękę na szyi zwierzęcia: — Iszkuhsz! — Spać! — Natychmiast rumak położył się i odtąd leżał nieruchomo.
Szoszoni zauważyli ślad; zbliżali się z wielką szybkością.
Nie upłynęły dwie minuty od chwili ucieczki obu Niemców, a już Indjanie dojechali do olbrzymiej jodły. Niektórzy zeskoczyli z koni, aby zbadać dokładnie ślady.
— Ive, ive, mi, mi! — Tu, tu, naprzód, naprzód! — zawołał jeden z Indjan.
Znalazł, czego szukał, ale nie zwrócił uwagi na tę okoliczność, że jeden z trzech śladów gdzieś się zapodział. Czerwoni niebawem znikli. Shatterhand z ukrycia swego usłyszał, jak galopowali w pościgu za obu myśliwymi.
Naraz koń parsknął bardzo cicho. Był to pewny znak, że pragnął na coś zwrócić uwagę swego pana. Zwierzę oglądało człowieka wielkiemi mądremi ślepiami, poczem zwróciło głowę nabok, ku górze. Myśliwy ze sztućcem w ręku
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/103
Ta strona została skorygowana.
102