Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

Długi wlot pojął całą kombinację.
— Ah, jak rezolutnie! Ten obcy master ubiera swego rumaka w podeszwy słonia, aby zmylić ludzi, którzy będą szli za jego śladem. Człowieku, ten pomysł jest tak wyśmienity, tak świetny, jakgdybym ja sam był jego autorem!
— O tak, Długi Davy ze wszystkich myśliwych, którzy zaludniają obszary między dwoma oceanami, miewa najlepsze pomysły.
— Nie kpij, sir! Jestem jeszcze tak rezolutny, jak pan. Zrozumiano?
Mówiąc to, pogardliwie obejrzał Shatterhanda od stóp do głów.
— Nie wątpię — odparł Shatterhand. — A ponieważ jest pan tak łebski, przeto zechciej mi powiedzieć, jakiż to upiór przeraził poczciwego Boba?
— Połknę centnar kul bez masła i pietruszki, jeśli to nie był pański koń.
— Zdaje się, że pan odgadł.
— Aby to odgadnąć, nie trzeba nawet być dawnym gimnazistą, jak Gruby Jemmy. Ale teraz powiedz, master, gdzie Gruby wraz z Frankiem się zapodział? Dlaczego przyszedł pan bez nich?
— Ponieważ zostali zatrzymani. Oddział Szoszonów zaprosił ich do siebie na kolację.
Długi z gestem przerażenia:
Heavens! — krzyknął. — To ma znaczyć, że wzięto ich do niewoli?

116