Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze, sir. Ale teraz zatem przedsięwzięcie Apacza wydaje mi się daremnem. Jakże potrafi w mrokach nocy spostrzec wywiadowców, a jednocześnie ujść ich uwadze.
— Nie zadawaj pan takich pytań, skoro się tyczą Winnetou. Przedewszystkiem ma wyśmienitego rumaka — z doskonałości jego tresury nie zdaje pan sobie sprawy. Naprzykład poprzednio u wylotu bocznego wąwozu zawiadomił nas o waszej obecności; także teraz, tem bardziej że jedziemy pod wiatr, zdala zwącha obecność każdego obcego. A następnie nie zna pan zapewne Apacza. Zmysły ma ostre, jak zmysły zwierzęcia, a czego mu oczy, słuch, lub powonienie nie powiedzą, to powie ten swoisty zmysł, — powiedziałbym szósty — który posiadają ludzie przebywający od młodości na pustkowiu. Jest to niejaka zdolność przeczuwania, rodzaj instynktu, na którym można polegać, jak na oczach.
— Hm, mam także trochę tego instynktu.
— Ja także, ale nie mogę się porównywać z Winnetou. Poza tem musi pan wziąć pod uwagę, że jego rumak ma kopyta opatrzone, podczas gdy Szoszoni nie unikną tętentu. Dopiero w wąwozie będą się skradać pieszo.
— Hm, kiedy pan coś wyklaruje, musi się panu przyznać słuszność. Chcę z całą szczerością powiedzieć, że już niejedno przeżyłem i niejednemu drabowi dałem po nosie, — z tego

124