względu uważałem się za łebskiego wygę. Ale nie umywać mi się do pana. Winnetou powiedział, że musimy się stosować do pańskiej woli, a to mnie potrosze ukłuło, lecz teraz przyznaję, że miał słuszność. Przewyższa nas pan ogromnie, więc chętnie poddam się pańskim rozkazom.
— Winnetou nie miał tego na myśli. Nie przypisuję sobie żadnej przewagi. Każdy przykłada się do wspólnego dzieła w miarę zdolności i doświadczeń, i nikt nie postąpi kroku bez zatwierdzenia towarzyszy. Tak musi być i my tak będziemy postępować.
— Well! To się rozumie. Ale co zrobimy, skoro napotkamy wywiadowców, sir? Sprzątniemy ich, czy tak?
— Nie. Widzi pan, krew ludzka jest nader cennym płynem. Winnetou i Old Shatterhand nie rozlali ani kropli tej cieczy, jeśli nie zmuszała ich konieczność. Jestem przyjacielem Indsmanów. Wiem, po czyjej stronie jest słuszność, czy po ich, czy po stronie tych, którzy czerwonych zmuszają do obrony swych praw choćby nożem. Indjanin broni się w walce rozpaczliwej i musi zginąć, ale każda czaszka Indsmana, którą pług, prujący ugór, wykopie z ziemi, rzuci w niebiosa ów krzyk, o którym pisze w czwartym rozdziale Genezys. Oszczędzam Indjanina, nawet jeśli jest wrogiem, gdyż wiem, że warunki go zmusiły.
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/126
Ta strona została skorygowana.
125