Wreszcie przebyto uciążliwą drogę. Apacz zatrzymał się.
— Moi bracia są u celu — rzekł. — Mogą przymocować konie, a potem przywiązać jeńców do drzew.
Rozkaz wlot został wykonany. Związano usta jeńców chustami, które pozwalały im oddychać nosem, ale uniemożliwiały krzyk. Apacz kazał towarzyszom iść za sobą.
Zaprowadził ich niedaleko. Stąd wyżyna, którą się przybyło ze wschodu, opadała stromo ku zachodowi. Na dole leżała kotlina, o której wspominał Winnetou. Strzelał wgórę ogień. Widziano tylko jego blask, nic więcej. Okolica była pogrążona w mroku.
— A zatem tam na dole siedzi mój Grubas? — zastanawiał się Davy. — Co też Jemmy uczyni?
— To, co jeniec może robić u Indsmanów, to znaczy — nic! — odparł Marcin.
— Oho, nie zna pan Jemmy’ego, my boy! Na pewno już sobie wykoncypował, w jaki sposób bez pozwolenia czerwonych urządzić wieczorkiem spacerek.
— Nie udałoby mu się to bez naszej pomocy — odezwał się Shatterhand. — A zresztą, na pewno na nas liczy.
— A więc nie stracimy czasu i zemkniemy szybko nadół, sir!
— Musimy przeprawiać się bardzo ostrożnie
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/130
Ta strona została skorygowana.
129