żałem. Ci czerwoni Węże nie mają rozumu. Wszyscy przykucnęli pośród namiotów dokoła ognia tak, że niepodobna wkraść się do żadnego wigwamu. Mogliby inaczej postąpić.
— Widać, że lubi pan wygodę, sir! Czy pragnąłbyś, aby Indsmani wymościli gładki trakt i sprowadzili do nas powozem pańskiego Grubego Jemmy'ego? No, w takim razie nie powinien pan był udać się na Zachód.
— Słusznie! Gdyby to przynajmniej wiedzieć, w którym namiocie umieszczono jeńców?
— Zapewne w namiocie wodza.
— A więc zaproponuję coś. Podkradniemy się tak blisko, jak tylko można, i, skoro nas zauważą, napadniemy na nich — z takim krzykiem i rwetesem, aby myśleli, że jest nas stu. Z przerażenia dadzą drapaka. Wyciągniemy z namiotu jeńców i czmychniemy co sił. — Jak się panu podoba ten plan?
— Wcale mi się nie podoba.
— Oho! Mniema master, że wymyślisz coś lepszego?
— Czy coś lepszego, nie mogę twierdzić, ale w każdym razie nic równie niedorzecznego.
— Sir, czy to ma być obelga?! Jestem mianowicie Długim Davy!
— Wiem o tem od pewnego czasu. Niema
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/134
Ta strona została skorygowana.
133