jesieni; cieszył oko świeżą zielonością. Rozsypane po rozległej, dalekiej równinie góry skaliste, kształtu olbrzymich stożków, oświetlone skośnemi promieniami słońca, na zachodnich stronach błyszczały gorącą wspaniałością kolorów, które na wschodzie przechodziły w coraz ciemniejsze i głębsze tony.
— Jak daleko jeszcze pojedziemy dzisiaj? — zapytał Gruby po wielogodzinnem milczeniu.
— Tak daleko, jak codzień, — odparł Długi.
— Well! — roześmiał się Mały. — A zatem do miejsca obozowiska?
— Ay! — Master Davy zwykł zamiast yes używać starej formy ay. — O, tak! Zawsze był nader oryginalnym człowiekiem ten Długi Davy.
Znów upłynęła chwila. Jemmy obawiał się otrzymać ponownie taką samą odpowiedź. Oglądał kolegę zpodełba swojemi chytremi oczami i szukał okazji do zemsty. Wreszcie cisza zaczęła ciężyć Długiemu. Wskazał ręką w kierunku jazdy i zapytał:
— Czy znasz tę miejscowość?
— Jeszcze jak!
— No? Cóżto za miejscowość?
— Ameryka.
Długi z niezadowoleniem pociągnął nogę i kopnął wierzchowca. Poczem rzekł:
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
13