Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

nież doniosłą wadę, albowiem w wysokiej trawie ślad jest wyraźniejszy.
Im bardziej się zbliżali, tem wyraźniej dostrzegali szczegóły obozowiska, od którego oddzielał ich kroczący tam i zpowrotem strażnik. Jakże tu wobec tego przekraść się do namiotu?
— Czy Winnetou ma załatwić się z wartownikiem? — szepnął wódz Apaczów.
— Nie — odparł Shatterhand, — Znam swój cios i mogę na nim polegać.
Cichaczem, niczem węże, pełzali po trawie i zbliżali się do strażnika. Wyglądał na młokosa. Nie miał przy sobie innej broni oprócz noża, tkwiącego za pasem, i strzelby na plecach. Nosił skórę bawołu. Niepodobna było rozpoznać jego rysów, twarz bowiem miał wymalowaną naprzemian czerwonemi i czarnemi krechami — barwami wojennemi.
Nie spoglądał wcale na obu westmanów, zdawał się skupiać uwagę na obozie. Być może, nęcił go zapach mięsa pieczonego na ogniu, bardziej, niż powinien nęcić strażnika. Ale nawet gdyby spoglądał w ich stronę, nicby nie zobaczył, gdyż ciemne postacie nie wyróżniały się na tle ciemnej trawy. Posuwali się bowiem w cieniu namiotu, po przeciwległej stronie ogniska.
A wszakże byli oddaleni zaledwie o osiem kroków!

139