Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

Nie wiedział jeszcze, że połów był cenniejszy, niż mógł się spodziewać. Podniósł Mężnego Bawołu, który tymczasem oprzytomniał, ujął go za ramię i pociągnął za sobą na górę. Towarzysze poszli za jego przykładem. Winnetou ciągnął Moskita. Po uciążliwem wspinaniu się dotarli do miejsca, gdzie zostawili Wohkadeha.
Długi Davy rozwinął swoje lasso i rzekł:
— Podajcie mi tych drabów. Przywiążemy ich do tamtych.
— Nie — odparł Old Shatterhand. — Opuścimy to miejsce.
— Czemu? Mniema pan, że coś tu nam grozi? O, Szoszoni chętnie nas pozostawią w spokoju! Będą szczęśliwi, że im się nic nie przytrafiło.
— Wiem niezgorzej od pana, master Davy. Ale musimy rozmawiać z wodzem, a także z pozostałymi. Trzeba więc im będzie wyjąć kneble, jeśli zaś to się stanie tutaj, mogą krzykiem zdradzić naszą kryjówkę.
— Mój brat ma słuszność — rzekł Apacz. — Winnetou był tu dzisiaj rano i śledził Szoszonów. Zna miejsce, gdzie wraz z braćmi i jeńcami mógłby obozować.
— Musimy wzniecić ognisko — dodał Old Shatterhand. — Czy to odpowiednie miejsce?
— Tak. Przywiążcie jeńców do koni!
Po wykonaniu tego rozkazu jeźdźcy ruszyli

149