dziko wyglądających ludzi. Pośrodku leżał młody Indjanin, o tak spętanych kończynach, że nie mógł się poruszyć. Po drugiej stronie strumyka, nad wysokim brzegiem, leżał rumak czerwonego, drżąc i dysząc ciężko. Konie prześladowców stały wpobliżu panów.
Ci panowie nie sprawiali dobrego wrażenia. Prawdziwy westman z pierwszego rzutu oka mógł się domyślić, że ma przed sobą szajkę z gatunku tych, z którymi na West rozprawia się sędzia Lynch.
Jemmy i Davy przykucnęli za krzewiną i przyglądali się całej scenie. Mężczyźni rozmawiali pocichu. Zapewne naradzali się nad losem jeńca.
— Jak ci się podobają? — zapytał szeptem Grubas.
— Tak samo, jak tobie, to znaczy, że wcale nie.
— Mordy do policzkowania! Żal mi tego biednego czerwonego chłopca. Do jakiego zaliczyłbyś go plemienia?
— Nie zdaję sobie z tego dokładnie sprawy. Nie jest wymalowany, nie ma też żadnych innych oznak. Pewną jest rzeczą, że nie jechał ścieżką wojenną. Czy weźmiemy go w opiekę?
— Rozumie się, gdyż nie sądzę, aby dał jakiś powód tym ludziom do wrogich wystąpień. Chodź, zamienimy z nimi kilka słów!
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
26