— Ay! — potwierdził Długi. — Brakuje nam jeszcze kilku błaznów, dlatego przychodzimy do was.
— W takim razie przyszliście pod zły adres.
— Nie sądzę!
Mówiąc to, jednym krokiem swych długich nóg przeprawił się przez wodę, drugim wspiął na brzeg i stanął wobec swego rozmówcy. Grubas w dwóch susach stanął przy nim i rzekł:
— Tak, to my. Good day, messurs! Czy nie macie przypadkiem dobrego trunku?
— Oto woda! — brzmiała odpowiedź nieznajomego, który wskazywał na strumyk.
— Fie! Czy mniema pan, że zechcę zmoczyć się wewnątrz? Ani się śni wnukowi mego dziadka. Jeżeli nic lepszego nie macie, to możecie spokojnie wracać do domu, gdyż tak piękne ustronie nie jest odpowiedniem dla was miejscem!
— Pan zaś uważa prerję za szynk?
— No tak! Pieczenie latają koło nosa. Trzeba je tylko kłaść na ogień.
— Panu, zdaje się, bardzo to dogadza!
— Myślę! — roześmiał się Jemmy, gładząc się po brzuchu.
— A czego pan ma zbyt wiele, tego zdaje się brak pańskiemu towarzyszowi.
— Ponieważ dostaje tylko połowę wiktu.
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
29