Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

nie zabierając nawet ze sobą broni. Konie pobiegły za nimi. Oba gniadosze stały spokojnie i ocierały plecy o białych, którzy znienacka wyszli z zagajnika. — — Chłopiec — Marcin — mógł mieć niewiele ponad lat szesnaście, ale był nad wiek rozwinięty. Jasny odcień twarzy, blond włosy, szaro-niebieskie oczy świadczyły o germańskiem pochodzeniu. Głowę miał nieokrytą. Był ubrany w płótno błękitne. Za pasem sterczał nóż, którego rękojeść była wyszukanem dziełem sztuki indjańskiej, dubeltówka zaś, którą trzymał w ręku, wydawała się dlań zbyt ciężką. Policzki zabarwiły się wskutek walki rumieńcem, ale on sam pozostał tak spokojny, jakgdyby nic niezwykłego się nie zdarzyło. Można było sądzić, że tego rodzaju sceny są dlań rzeczą powszednią.
Szczególnym wyglądem był obdarzony jego towarzysz, mały, wątły człowiek, o twarzy, pozbawionej zarostu. Nosił indjańskie obuwie i spodnie skórzane, a do tego ciemnobłękitny frak o bufiastych rękawach, o błyszczących mosiężnych guzikach. Ten przyodziewek pochodził zapewne z czasów praprzodków. Wówczas to wyrabiano takie sukno, które miało starczyć na wieki. Wprawdzie frak był wypłowiały i atramentem zabarwiony na szwach, ale nie widać było ani jednej dziurki. Takie stare szatki spotyka się na far West dosyć często.

Na głowie nosił kolosalny czarny kapelusz,

43