Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

— Nie, sam nie wyruszysz! — rzekł mały Hobble-Frank. — Rozumie się, że pojadę z tobą i nie opuszczę w żadnym wypadku.
— I masser Bob też pójść, — oświadczył negr — aby uwolnić stary massa Baumann i na śmierć okładać Siouxów-Ogallalla. Wszyscy oni musieć pójść do piekieł! — ścisnął pięść i głośno zgrzytnął zębami.
— A ja także pojadę — powiedział Gruby Jemmy. — Z radością wydrę czerwonym jeńców. A ty, Davy?
— Nie pleć bzdur! — odpowiedział spokojnie Długi. — Czy mniemasz, że ja tutaj zostanę i będę łatał obuwie, lub mełł kawę, podczas gdy wy będziecie gonili za znakomitą przygodą?
— Dobrze, stary szopie, bądź zadowolony, pojedziesz z nami. Ale co zrobi nasz czerwony brat Wohkadeh?
Indjanin odpowiedział:
— Wohkadeh jest Mandana, lub, co najwyżej, przybranym Ponca-Siouxem, nigdy zaś Ogallalla. Skoro mu jego biali bracia dadzą strzelbę z prochem i ołowiem, dotrzyma im towarzystwa i umrze, lub pokona wrogów. Howgh!
— Odważny chłop! — orzekł mały Sas. — Dostaniesz strzelbę i wszystko, czego pragniesz, nawet wypoczętego konia, gdyż mamy cztery wierzchowce, a zatem o jednego za wiele. Twój gniadosz jest zmęczony i może biec za

66