Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

— Było to w górach Colorado. Miałem jeszcze wówczas matkę i trzyletnią kochaną siostrzyczkę. Ojciec wyjechał na łowy, matka wyszła na dwór, aby narąbać drzewa do ogniska, bo była zima i tęgi mróz panował w górach. Zostałem w pokoju sam jeden z małą Luddy. Siedziała na ziemi między drzwiami a stołem i bawiła się lalką, którą wystrugałem z drzewa, ja zaś stałem na stole, aby wielkim nożem wykrajać litery M i L w grubej belce, która pod śpiczastym dachem biegła od jednej do drugiej ściany. Były to inicjały moje i kochanej Luddy. Chciałem w ten sposób uwiecznić nasze imiona. Zatopiony w tej ciężkiej pracy nagle usłyszałem, jak drzwi otworzyły się z hałasem. Sądziłem, że to matka przyszła z drzewem na rękach, i nawet się nie odwróciłem, a tylko powiedziałem: — M’a, to dla Luddy i dla mnie. Później zrobię dla ciebie i dla p’a.
„Zamiast odpowiedzi usłyszałem gniewny pomruk. Odwróciłem się. Muszę wam powiedzieć, messurs, że nie dniało jeszcze, ale na dworze skrzył śnieg, a na ognisku płonął kloc drewniany i oświetlał izbę. Ujrzałem więc scenę, krew ścinającą w żyłach. Tuż przed małą biedną Luddy, która oniemiała z przerażenia, stał ogromny szary niedźwiedź. Sierść jego była zmarznięta, oddech parował. Milcząca siostrzyczka wyciągnęła doń kukłę, jakgdyby chcąc powiedzieć: — No, weź moją lalkę, ale nie wyrządź mi nic złego, ty

69