żem. Nie odpowiadał. Słowa ugrzęzły mu w gardle. Podniósł strzelbę — teraz wystrzeli!... Nie. Opuścił strzelbę zpowrotem! Był tak wzburzony, że broń drżała mu w rękach. Cisnął ją i, wyrwawszy nóż bowie z za pasa, skoczył ztyłu na bestję. Chwytając ją lewą ręką za futro, podszedł zboku i zatopił nóż aż po rękojeść między oba znane żebra. Potem błyskawicznie odskoczył, unikając przedśmiertnego uścisku niedźwiedzia. Zwierzę stało nieruchomo, rzęziło i jęczało w nieopisany zgoła sposób; poruszyło przedniemi łapami, poczem runęło martwe. Jak się okazało, klinga dotarła do samego serca.
— Bogu dzięki! — rzekł Jemmy, głęboko, głośno odetchnąwszy. — To się nazywa pomoc w potrzebie. Lecz co się stało z pańską matką, mój młody sir?
— Matka — — ah, nie ujrzałem jej już nigdy...
Odwrócił się i szybkim ruchem otarł dwie łzy.
— Nie ujrzał pan? Jakto?
— Kiedy ojciec cały drżący zdjął mnie z belki, zapytał przedewszystkiem o małą Luddy. Łkając głośno, opowiedziałem przebieg okrutnego zdarzenia. Nigdy jeszcze nie widziałem takiej twarzy, jaką miał w owej chwili mój ojciec. Była koloru popiołu i wyglądała jak głaz. Wydał okrzyk, jeden jedyny, ale co za okrzyk! Potem zamilkł.
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/73
Ta strona została skorygowana.
72