Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

czątką. Pomieściłaby się w nim cała dłoń. Równy naogół, jest tylko ztyłu nieco wytarty. A zatem zwierzę nie miało pazurów, lecz kopyta.
— A więc koń? — rzekł Frank.
— Hm! — mruknął Jemmy. — Nie mógł to być koń. Odkrylibyśmy choćby najmniejszy ślad podkowy, poznalibyśmy nawet kopyta końskie, gdyby nie był podkuty. Jest to trop najwyżej z przed dwóch godzin, a zatem odcisk nogi końskiej nie mógłby jeszcze zniknąć. A zresztą, czy istnieje koń o tak wielkich kopytach? Gdybyśmy byli w Azji, lub Afryce, a nie na tej starej przyzwoitej sawanie, to uważałbym, że przeszedł tędy słoń.
— W rzeczy samej, to tak wygląda, — roześmiał się Długi Davy.
— Co? Czy widziałeś słonia?
— Nawet dwa. Jednego w Filadelfji u Barnuma, a drugiego — ciebie, Grubasie!
— Jeśli chcesz stroić żarty, to kup sobie lepsze za dziesięć dolarów, zrozumiano? Przyznaję, że, jak na słonia, to dosyć wielkie ślady, ale byłyby o wiele bardziej od siebie oddalone. O tem nie pomyślałeś, Davy. Nie był to także wielbłąd, gdyż musiałbym przyjąć, że ty przechodziłeś tędy przed dwiema godzinami. A teraz wyznaję, że mądrość swoją wyczerpałem.
Poszli naprzód, i wrócili, aby zbadać do-

82