że Jemmy i Frank jechali równolegle do swoich przyjaciół, oddaleni od nich o godzinę drogi.
Dotychczas nie przemówili ani słówka. Kłusak Jemmy’ego tak daleko wyrzucał swoje długie nogi, że koń Franka tylko z trudem dotrzymywał kroku w tym grząskim piasku. Grubas zmienił usilne cwałowanie w powolny kłus, dzięki czemu Frank mógł się nie wytężać. Oczywiście uczestnicy wyprawy porozumiewali się po angielsku, natomiast teraz, skoro obaj Niemcy znaleźli się sami, przeszli do mowy ojczystej.
— Nieprawda, — zaczął Frank — że z mamutem był tylko właściwie żart?
— Naturalnie.
— Odrazu się domyśliłem, gdyż niema już na świecie takich mamutów.
— A czy słyszał pan kiedyś o tych pradawnych zwierzętach?
— Ja? No, a jakże! Wiesz pan, że ten nauczyciel w Moritzburgu, który, mociumdzieju, był właściwie moją duchową matką, był nader łebski w zoologji roślinnej. Znał każde drzewko od sosny do szczawiu, a także każde zwierzę od węża morskiego do najdrobniejszego grzybka. Dużo wówczas od niego skorzystałem.
— Cieszy mnie to ogromnie, — odpowiedział Grubas — gdyż zkolei ja od pana skorzystam.
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/87
Ta strona została skorygowana.
86