Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

Uśmiechał się od czasu do czasu, kiedy Frank popisywał się swoim uczonym słownikiem. Wreszcie, gdy relacja dobiegła końca, rzekł:
— Z całego serca życzę powodzenia. Szczególnie zainteresował mnie Marcin Baumann. Być może, niebawem go zobaczę.
— To nie jest rzeczą trudną — rzekł Jemmy. — Niech pan z nami tylko pójdzie, a raczej pojedzie. Gdzie master podział konia?
— Tu, wpobliżu. Opuściłem wierzchowca tylko na parę chwil, aby was podglądać.
— A więc spostrzegł pan nas zdaleka?
— Oczywiście. Widziałem jak pół godziny temu zatrzymaliście się nad niezwykłym śladem.
— Jakto? Co pan wie o nim?
— Nic ponadto, że jest to mój własny ślad.
— Co, pański? Do wszystkich djabłów! To pan nas wodził za nos?
— Czy naprawdę wzięliście się na lep? No, to wielka dla mnie satysfakcja, że dałem prztyczka tak zawołanemu westmanowi, jak Gruby Jemmy. Zresztą, nie dotyczy to tyle pana, ile pańskich towarzyszy.
Grubas nie wiedział, co myśleć o dziwnym osobniku. Potrząsając głową, obejrzał go od stóp do głów i zapytał:
— Ale kim pan właściwie jesteś?

96