Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

Shatterhand zaś z pozostałymi weszli do wąwozu, tak krótkiego, że, stojąc u jednego wylotu, widziało się drugi. W miejscu, gdzie wąwóz przechodził znów w szeroki przesmyk, olbrzymie drzewa wznosiły się ku niebu. Pomiędzy drzewami leżały rozsiane głazy.
Myliłby się, ktoby przypuszczał, że Old Shatterhand w tem właśnie miejscu się zatrzyma. Pojechał bowiem dalej i tak rozpląsał konia, że zostawił za sobą wyraźny, w oko wpadający ślad.
— Ależ, sir, — rzekł Gruby Jemmy — sądziłem, że zatrzymamy się u drugiego wylotu!
— Oczywiście! Ale przejedźmy się jeszcze i postarajmy zostawić wyraźny trop. Właściwie pańskie pytanie było zbyteczne, master Jemmy. To, co czynię, jest dosyć zrozumiałe.
Jechał przez jeszcze niespełna kwadrans. Poczem zatrzymał się, odwrócił do towarzyszów i zapytał:
— No, messurs, czy wiecie, dlaczegom tak daleko pojechał?
— Aby zwieść wywiadowców? — odezwał się Jemmy.
— Tak. Wrony nie wejdą do wąwozu, zanim się nie przekonają, że jest bezpieczny. Przypuszczam, że wywiadowcy, licząc się z zasadzką, będą nader przezorni. Nie zdradzimy swej obec-

96