dzą i sadłem niedźwiedzia. Masser Bob być delikatnym, dobrze urodzonym, szlachetnym gentlemanem!
— Co, utrzymujesz, że jesteś dobrze i wonnie urodzony?! — Schwycił strzelbę i wycelował w murzyna, grożąc: — Jeżeli natychmiast nie znikniesz, to cię pięciokrotnie postrzelę obu kulami!
— Jezus, Jezus! Nie strzelać, nie strzelać! — krzyczał murzyn. — Masser Bob szybko odejść. Masser Bob usiąść daleko!
Uciekł czem prędzej i usiadł zdaleka, markotny i gniewnie zadąsany.
Mały Sas ponowił propozycję, atoli Shatterhand odpowiedział:
— Sądzę, że moglibyśmy pożyteczniej zużyć nasz czas. Nie spaliśmy poprzedniej nocy. Połóżcie się i spróbujcie uciąć sobie drzemkę. Ja będę czuwał.
— Pan? Dlaczego akurat pan? Wszak nie więcej od nas spoczywał master w objęciach mosje Orfeusza.
— Mówi się Morfeusza — poprawił Jemmy.
— Znowu zaczyna pan swoje! Dlaczego nikt inny nie poprawia, tylko zawsze pan! Czego się pan wysuwa ze swoim Morfeuszem! Wiem dokładnie, jak to się nazywa. Byłem członkiem bractwa śpiewaczego, zwanego Orfeuszem. Skoro bractwo zaczynało się drzeć, można było sielnie się przespać. Takie bractwo śpiewaków jest cu-
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/103
Ta strona została skorygowana.
99