zmuszeni się poddać, mogliśmy przeto uniknąć rozlewu krwi.
— Nie poddaliby się właśnie dlatego, że szukają nowych leków. Nie uniknęlibyśmy walki. Ponieważ zaś ani mi się śniło zabijać ludzi, mających takie samo prawo do życia, co ja, więc wolałem zgodzić się na propozycję olbrzyma, którego zresztą znam.
— Jakto? Zna pan tego kolosa?
— Tak. Może przypomina pan sobie moje słowa, kiedyśmy wymijali Górę Żółwia? Powiedziałem, że przed laty obozowałem tam wraz z wojownikiem Upsaroca, Szunka-szetsza. Naopowiadał mi wówczas wiele o swojem plemieniu. Z wielką dumą wspomniał swego znakomitego brata Kanteh-pehta, Ogniste serce.
— Czy miał na myśli wielkiego, znakomitego męża leków Upsaroca?
— Tego właśnie. Opowiedział mi czyny brata i opisał jego wygląd. Odmalował go jako istnego olbrzyma, pozbawionego lewego ucha. W pierwszej rozprawie orężnej z Sioux-Ogallalla cios tomahawku zerwał mu lewe ucho i ugodził ramię. Obejrzyj-no pan dokładnie tego gigantycznego Upsaroca. Brak mu lewego ucha, a pozycja, w jakiej trzyma lewe ramię, wskazuje, że zostało kiedyś ugodzone.
— Do licha! To byłoby osobliwe spotkanie. Ale w takim razie lękam się o pana, sir! Jesteś wprawdzie najdzielniejszym mężczyzną, ja-
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/116
Ta strona została skorygowana.
112