łem, co mój brat mówił z nim, i jestem gotów do walki.
— Liczyłem bezwzględnie na pomoc wodza Apaczów, gdyż nikomu innemu nie zaufałbym w takiej rozprawie. — —
W odległości angielskiej mili od kanjonu, dolina znacznie się rozszerzała. Jeźdźcy dotarli do małej, zamkniętej górami, prerji, jakich wiele jest w tamtych stronach. Rosły tu odosobnione krzewy i chuda trawka. Widać było tylko jedno drzewo, dosyć wysoką lipę z owego gatunku lip o wielkich, owłosionych białemi włosami liściach, które Indjanie w narzeczu sonoryjskiem nazywają muh-manga-tusabga t. zn. drzewo o białych, liściach.
— Mawa! — Tam! — rzekł przywódca Wron, wskazując na drzewo.
— Howgh! — skinął Winnetou, skierowując rumaka ku lipie.
Podążono do miejsca, gdzie miała się odbyć rozprawa. Zeskoczywszy z siodeł, puszczono konie na swobodę. Jeźdźcy rozłożyli się kołem. Obcy widz nie uwierzyłby, że tu siedzą wrogowie wobec wrogów, Upsaroca bowiem pozostawiono broń. Old Shatterhand ze zwykłą rycerskością wzdragał się jej zażądać.
Westman dobył nieco tytoniu z torebki, zdjął fajkę z szyi i napełnił. Poczem stanął w środku koła i rzekł:
— Wojownik nie mówi wiele, lecz wypo-
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/118
Ta strona została skorygowana.
114