Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

chwilach stali obaj naprzeciw siebie. Spoglądając na mięśnie olbrzyma, które się wzdymały potężnie, można było się lękać o los Shatterhanda. Znakomity westman jednakże okazywał tę samą obojętność, co poprzednio Winnetou.
— Możesz rozpocząć! — rzekł Upsaroca. — Udzielam ci pierwszego ciosu. Trzy uderzenia będę jedynie odbijał, ale po następnym runiesz bez życia.
Old Shatterhand roześmiał się tylko. W bił nóż w pień lipy i odpowiedział:
— A ja zrzekam się broni. Mimo to padniesz przy pierwszem natarciu. Nie mamy czasu na dłuższą zabawę. Uważaj więc, bo zaczynam!
Podniósł rękę do uderzenia i skoczył ku przeciwnikowi. Ten dał się zwieść i natarł na Shatterhanda. Ale biały błyskawicznie się cofnął, tak, że cios przeciwnika chybił. Jeszcze jeden ruch błyskawiczny Shatterhanda — a pięść ugodziła w skroń czerwonego. Olbrzym zachwiał się i zwalił na ziemię.
— Oto leży, jak długi! Kto zwyciężył? — zawołał Old Shatterhand.
O ile poprzednio, skoro Stokrotny Grzmot runął, Upsaroca zachowywali się spokojnie, o tyle teraz wybuchnęli rykiem, który brzmiał jak wycie zwierzęce. Przeciwnicy natomiast wydali radosne okrzyki.

124