Wiecznych Ostępach? Nie dotrzemy tam, gdyż stracimy nasze skalpy.
— Zachowacie skalpy i i życie. Zabilibyście nas, gdybyście pokonali, ale myśmy się zgodzili na wasze warunki tylko napozór. Jesteśmy chrześcijanami i nie zabijamy naszych bliźnich. Podnieście się! Podejdźcie, weźcie swoją broń i swoje konie. Jesteście wolni i możecie jechać, dokąd chcecie.
Nikt się jednak nie poruszył.
— Mówisz tak, aby rozpocząć tortury, którym chcesz nas poddać, — rzekł Bezimienny. — Ścierpimy mężnie, nie wydając ani jednego tonu skargi.
— Mylisz się! Mówię poważnie. Między Szoszonami a Upsaroca topór wojenny jest zakopany. Kanteh-pehta, znakomity mąż leków Upsaroca, jest naszym przyjacielem. Może wraz ze swoimi wrócić cało do swoich wigwamów.
— Uff! Znasz mię?
— Brak ci ucha, a poza tem widzę na tobie bliznę. Poznałem cię po tych znamionach.
— Skąd o nich wiedziałeś?
— Opowiadał mi o tobie twój brat Szunka-szetsza, Wielki Pies.
— A więc znasz go?!
— Tak. Spotkałem się z nim niegdyś.
— Kiedy? Gdzie?
— Przed wielu laty. Rozstaliśmy się przy Górze Żółwia.
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/131
Ta strona została skorygowana.
127