— For gods sake! Niedźwiedź chcieć zjeść masser Bob! Na górę, szybko, szybko!
Wspinał się coraz wyżej. Niestety, brzoza była tak słaba, że schyliła się pod ciężarem olbrzymiego murzyna. Rozszerzył jak najbardziej nogi i trzymał się rękoma i nogami, nie mógł jednak siedzieć okrakiem. Cienki wierzchołek drzewa uginał się i Bob zwisał na czworakach, jak olbrzymi nietoperz.
Niedźwiedź zrozumiał widać, że tego wroga łatwiej pokona, niż drugiego, — skierował się ku brzozie i odwrócił do Marcina lewym bokiem. Młodzieniec schwycił się za pierś. Pod koszulą myśliwską wisiała mała kukła, krwawa pamiątka po nieszczęśliwej siostrzyczce.
— Luddy, Luddy! — szepnął. — Pomszczę ciebie!
Pewną ręką przyłożył strzelbę. Rozległ się strzał, drugi — — —
Bob puścił gałąź ze strachu.
— Jezus, Jezus! — krzyczał. — Masser Bob być martwy, quite dead!
Zwalił się z brzozy, która ponownie się wyprostowała.
Niedźwiedź skurczył się, jakgdyby od uderzenia. Rozwarł straszliwie paszczę, uzbrojoną w żółte kły, i posunął się o dwa kroki. Murzyn wyciągnął ręce i krzyczał, nie podnosząc się z ziemi.
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/45
Ta strona została skorygowana.
41