spoglądałem na niedźwiedzia, który przez lekkomyślność zapomniał zważać na grunt i poleciał za mną. Widać było tylko jego łeb — straszliwie zeszpecony. Oglądaliśmy się ze trzy sekundy poczem on zwrócił się na lewo, ja zaś na prawo. Każdy z nas pragnął dostać się do gościnniejszego miejsca. Oczywiście, niedźwiedź prędzej zdołał się wygrzebać, niż ja. Lękałem się, że zostanie na miejscu, aby mnie nie spuszczać z oka, ale, ledwo wygramolił się, przemknął w tym samym kierunku, skąd przybyliśmy, i znikł za krawędzią, nie racząc na mnie spojrzeć. Farewell, big-muddy beast!
Hobble-Frank podniósł się w toku opowiadania i ilustrował opowieść takiemi gestami,, że słuchacze zrywali boki ze śmiechu, — śmiechu, jaki się chyba jeszcze nigdy tutaj nie rozlegał. Jeśli ktoś przestał się śmiać, to po chwili musiał rozpocząć odnowa, tyle było komizmu w tem opowiadaniu.
— Jest to nader wesoła przygoda, — rzekł wreszcie Old Shatterhand — a najlepsze to, że skończyła się dobrze dla pana i dla niedźwiedzia.
— Także dla niedźwiedzia? — odparł Hobble-Frank. — Oho! Nie skończyłem jeszcze. Skoro mój niedźwiedź znikł za krawędzią, usłyszałem huk jakgdyby przewróconego mebla. Nie zwracałem na to uwagi, starając się przedewszystkiem wydostać z rowu. Kosztowało to mnie wiele trudu, gdyż glina była nader lepka, i tylko dzięki te-
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/70
Ta strona została skorygowana.
66