Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

cie zabitych do koni, poczem wyruszymy. Wprawdzie tylko ci dwaj podkradli się do obozu, lecz niewiadomo, ilu jest za nimi. A więc szybko!
Obaj zabici mieli czoła przebite naskroś, zgodnie z zaleceniem Winnetou: „Tayassi! — W czoła!“
Całe towarzystwo składało się z wytrawnych westmanów, a jednak tak celne i pewne strzały wprawiły ich w zdumienie. Szoszoni zaś szeptali między sobą i rzucali przesądne spojrzenia na obu strzelców.
Przygotowywano się do wyruszenia. Zgaszono ognisko. Oddział z Winnetou i Old Shatterhandem na czele ruszył w drogę.
Nikt nie pytał dokąd, polegano bowiem na obu znakomitych przewodnikach. Dolina tak się wnet zwężyła, że musiano jechać gęsiego. Z tego powodu, a także ze względów bezpieczeństwa, nie rozmawiano wcale.
Oczywiście, murzyna nie zostawiono w wodzie. Siedział na swym ogierze bez ubrania i musiał jechać na końcu, gdyż zapach złośliwego zwierzątka nie wywietrzał jeszcze. Poczciwy Bob nosił starą, zatłuszczoną derę santillo Długiego Davy’ego, związaną dookoła bioder, jak okrycia wyspiarzy z mórz południowych. Był w kiepskim humorze i nieustannie mruczał coś pod nosem.
Jechano w ciszy z ogromną szybkością

86