Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

długie godziny, z początku przez wąską dolinę, następnie przez szeroką, łysą wyżynę, i znów nadół przez wąską prerję, aż wreszcie, skoro świt, wyprawa dotarła do stromego przesmyku pomiędzy wysokiemi, zalesionemi górami. U stóp stromej drogi zatrzymali się obaj przewodnicy i zeskoczyli z koni. Pozostali poszli za ich przykładem.
Zdjęto oba trupy i ułożono na ziemi. Szoszoni otoczyli miejsce rozległym kołem. Wiedzieli, że teraz rozpocznie się bardzo trudne badanie. Tu mogli przemawiać tylko wodzowie. Pozostali musieli czekać, czy ich zechcą zawezwać do rady.
Trupy ubrane były po indjańsku, napoły w wełnę, napoły w skórę. Mieli nie więcej, niż po lat dwadzieścia.
— Tak przypuszczałem — rzekł Old Shatterhand. — Tylko niedoświadczeni wojownicy, gdy podkradają się do obozu nieprzyjacielskiego, otwierają tak szeroko oczy, że widać ich blask. Chytry wywiadowca przymyka oczy. A wówczas nawet takim, jak my, trudno się spotkać z ich spojrzeniem. Do jakiego plemienia mogli ci obaj należeć?
Pytanie było skierowane do Grubego Jemmy’ego.
Hm — mruknął Grubas. — Czy uwierzy pan, sir, że wprawia mnie pan w zakłopotanie?

87